Reklama

Niedziela w Warszawie

Ocaliliśmy figurę Pana Jezusa

Z Barbarą Gancarczyk ps. „Pająk”, sanitariuszką harcerskiego batalionu AK „Wigry”, rozmawia Magdalena Kowalewska-Wojtak

Niedziela warszawska 35/2019, str. 6-7

[ TEMATY ]

Powstanie Warszawskie

figura

Łukasz Krzysztofka

W Muzeum Archidiecezji Warszawskiej trwają prace konserwacyjne zabytkowej rzeźby

W Muzeum Archidiecezji Warszawskiej trwają prace konserwacyjne
zabytkowej rzeźby

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

– Podczas Powstania Warszawskiego ratowała Pani słynącą łaskami figurę Jezusa, która znajdowała się w palącej archikatedrze warszawskiej. Cudowny krucyfiks poddawany jest obecnie konserwacji. Jak wspomina Pani ten czas?

Reklama

– Pamiętam, gdy 16 sierpnia 1944 r. katedra stanęła w ogniu. Mimo, że wcześniej płonęła kilkakrotnie, udawało się ugasić pożar. Tymczasem ogień, który pojawił się tego dnia, strawił ją doszczętnie. Niemcy podpalali pociskami zapalającymi domy po drugiej stronie ul. Dziekanii. Wskutek silnego wiatru ogień przenosił się szybko na boczną kaplicę, prezbiterium i nawy. Grupa mężczyzn próbowała go gasić. Ktoś przyniósł nawet wąż strażacki. Jednak znikome ilości wody unicestwiały wszelkie wysiłki. Zgromadzone książki, drewniane boazerie, ławki, obicia stopniowo zaczęły się palić.
Rano razem z Teresą Potulicką-Łatyńską zostałam odkomenderowana do drugiego plutonu por. „Andrzeja”, który zmieniał oddział broniący katedry św. Jana. Znalazłyśmy się wewnątrz katedry, dlatego że chciałyśmy prawdopodobnie przejść przez podwórko z ul. Świętojańskiej na ul. Jezuicką, jednak obrzucane ono było granatnikami i weszłyśmy do świątyni. Paliła się prawa nawa. Ogień był już widoczny w prezbiterium. W kościele było pełno dymu. Znalazłyśmy się w lewej nawie. Zobaczyłyśmy wówczas w kaplicy Baryczków kapłana, który próbował zdjąć z ołtarza znajdujący się tam krzyż z figurą Pana Jezusa. Myślałyśmy, że to jeden z ojców jezuitów. Po latach okazało się, że był to ks. Wacław Karłowicz. Stał przodem do krzyża z uniesionymi rękami i próbował zdjąć krucyfiks. Podbiegłyśmy do niego. Szklana gablota z wotami, które znajdowały się za krzyżem, była rozbita. Wota rozsypane były na podłodze, leżały sponiewierane w piachu. Wśród nich były m.in. krzyże Virtuti Militari. Ksiądz w pewnym momencie zdjął figurę Pana Jezusa, która w łatwy sposób była przymocowana. Stałyśmy przy ołtarzu, kapłan podał nam figurę. Przez korytarz znajdujący się obok zakrystii wynieśliśmy ją na ul. Jezuicką.

– Jakie były dalsze losy uratowanej przez Was cudownej figury Pana Jezusa?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

– Mijaliśmy powstańczą barykadę, gdzie akurat trwał atak Niemców. Trzeba było bardzo ostrożnie przechodzić. Weszliśmy za najbliższą bramę przy ul. Jezuickiej. Ksiądz położył figurę na posadzce. Odjął ręce Jezusa od korpusu figury dlatego, że dalej musieliśmy ją nieść przez piwniczne korytarze. Pozostałą część figury niósł wspomniany kapłan z którymś z kolegów. W podwórku zaplecza kościoła ojców jezuitów weszliśmy do piwnic.
Miałam okazję przyjrzeć się tej figurze Pana Jezusa. Robiła na mnie niesamowite wrażenie. Przyglądałam się znajdującym się na niej włosom i koronie cierniowej. Od wieków rzeźba była otaczana wielką czcią. Modlili się przed nią polscy królowie, wodzowie wielu narodowych powstań: Tadeusz Kościuszko, Romuald Traugutt. Modlił się także król Jan Sobieski przed swoją wyprawą pod Wiedeń, a także po powrocie, dziękując za zwycięstwo.
W piwnicach była ciemność. Gdzieniegdzie tylko paliła się świeczka. Korytarze były zawalone ludnością cywilną. Nie można było przejść. Szłam na czele z rękoma Pana Jezusa. Prosiłam o zrobienie miejsca. Mówiłam, że niesiemy cudowną figurę Chrystusa. Przebywający tam ludzie rozstępowali się. Płakali, klękali, modlili się. Donieśliśmy figurę do jednej z kamieniczek, w której było wyjście na zewnątrz rynku Starego Miasta. Znajdowała się ona u zbiegu ul. Jezuickiej i rynku Starego Miasta. Musiałam wracać do oddziału. Przekazałam figurę jakiejś osobie cywilnej. Ksiądz szedł dalej. Dołączali się podobno inni ludzie, którzy na zmianę pomagali nieść Pana Jezusa. Następnie przeniesiono figurę do kaplicy sióstr szarytek i tam złożono. Dwa dni później bombardowano to miejsce. Figurę trzeba była przenieść w inne miejsce. Jeden z księży przeniósł ją do kościoła dominikanów. Mimo, że świątynia razem ze znajdującym się tam szpitalem została także zbombardowana, figura Pana Jezusa ocalała. Krucyfiks przeniesiono później do kościoła karmelitów bosych, dzisiejszego seminaryjnego kościoła.

– Stare Miasto podczas Powstania Warszawskiego broniło się ponad miesiąc...

Reklama

– Niemcy zajęli Starówkę 2 września 1944 r. w porannych godzinach. Po południu zaczęły się straszne egzekucje, których byłam świadkiem. Ludność cywilna musiała opuścić Stare Miasto w przeciągu dziecięciu minut. Natomiast rannych Niemcy podpalali. Do godziny trzeciej po południu był względny spokój, nawet można było opatrywać rannych.
Nasze dowództwo nakazało sanitariuszkom razem z innymi powstańcami, opuścić Starówkę. Widziałyśmy z koleżankami, że pozostali ranni koledzy, których nie dalibyśmy rady transportować kanałami. Postanowiłyśmy wbrew rozkazowi zostać. Z Janką Gruszczyńską odłączyłyśmy się w ostatniej chwili od grupy i przyszłyśmy do naszych kolegów. Dzięki innym sanitariuszkom udało nam się jeszcze uratować kilkadziesiąt osób. W piwnicach przebywali ranni, którzy nie mieli żadnej opieki. Wyciągałyśmy ich z koleżanką z płonących domów. Przeniosłyśmy pięciu kolegów ze znajdującego się naszego powstańczego szpitala przy ul. Kilińskiego do szpitala przy Długiej 7. Tak nam poradził ojciec Tomasz Roztworowski, kapelan batalionów „Wigry” i „Gustaw”. Powiedział nam też o innych rannych chłopcach „Gustawa”, którzy znajdowali się w oficynie jednego z płonących budynków przy ul. Kilińskiego 3.
Razem z Janką po kolei przenosiłyśmy tych chłopców. Ojciec Roztworowski razem z przebywającym lekarzem w szpitalu przy Długiej dobrze znali język niemiecki. Mówili Niemcom, że znajduje się tam szpital cywilny i nie ma tutaj powstańców, których Niemcy traktowali jak bandytów.

– Skąd młode sanitariuszki czerpały siłę?

– Gdy opuszczaliśmy Stare Miasto pędzili nas Mariensztatem w kierunku Wisły. Zobaczyłam nagle kobietę niosącą na plecach mężczyznę. Trzymała go za ręce. Gdy obróciła się bokiem, poznałam, że to jest Janka, która przy Placu Zamkowym nie mogła mnie znaleźć. Niosła tak tego chłopca od Mariensztatu, przez Powiśle, Bednarską, Plac Piłsudskiego, Ogród Saski, Elektoralną, Chłodną aż do Woli. Siły w obliczu zagrożenia znajdywały się same. Przy Żelaznej Janka zobaczyła dwukołowy wózek, gdzie wiezieni byli ranni, wsadziła tam tego mężczyznę. Ciągnęła go aż do pociągu do Pruszkowa.

– Trafiłyście obie do obozu w Pruszkowie?

Reklama

– Tak, poszłam tam za wozem konnym, gdzie byli składowani ranni i starsi ludzie. Miałam nadzieję, że dojadę do szpitala, gdzie spotkam moje koleżanki. Wóz zatrzymał się przed halą numer dwa albo jeden. To były jedyne hale skąd oficjalnie zwalniano ludzi z obozu. Tam był nasz personel, nie tylko niemiecki, ale przede wszystkim polski, który starał się o przepustki głównie dla młodzieży. Janka po wybuchu czołgu miała zabandażowaną głowę. Ja wyglądałam jak siedem nieszczęść. Polka, która była tłumaczką, powiedziała Niemcom, że mam gruźlicę. W ten sposób razem z Janką wydostałyśmy się z tego obozu, ale wkrótce podczas łapanki w prywatnym mieszkaniu w Pruszkowie, wywieźli nas do obozu we Wrocławiu. Tam byłyśmy trzy miesiące i planowałyśmy ucieczkę od samego początku. Udało się zbiec dopiero za drugim razem. Znalazłyśmy się w Sosnowcu, a potem przeszłyśmy przez zieloną granicę do Krakowa i Nowego Targu. W Nowym Targu Janka miała rodzinę. Byłyśmy tam do wejścia wojsk radzieckich. Do stolicy przybyłyśmy 10 lutego 1945 r.

– Rozmawiamy w 80. rocznicę wybuchu drugiej wojny światowej. Jakie refleksje nasuwają się Pani, gdy ponownie stają przed oczami ofiary tego dramatycznego czasu?

– Chciałabym, aby to i kolejne pokolenia nigdy nie doczekały wojny, która niesie ze sobą wielką tragedię i rozpacz. Ważne jest, aby młodzi kochali swoją ojczyznę. Ja doświadczałam szczęśliwego dzieciństwa do czasu wybuchu wojny. Miałam wspaniałą rodzinę i rodzeństwo. Nagle 1 września 1939 r., gdy miałam szesnaście lat, wszystko zmieniło się. Nasz dom na Saskiej Kępie, nieopodal Ronda Waszyngtona, już 10 września został zrównany z ziemią. Zostaliśmy bez dachu nad głową. W domu mieszkały moje ciotki, stryj i ja z rodzicami. Nagle zostaliśmy bezdomnymi nędzarzami. Ale cieszyliśmy się z tego, że nikt z nas nie zginął. Dwa dni wcześniej ojciec, abyśmy przenieśli się do znajmych w głąb Saskiej Kępy. W ten sposób ocaliliśmy.
Podczas drugiej wojny światowej udało się przeżyć mi i rodzicom. Jednak niemal prawie jak w każdej polskiej rodzinie, i w naszej nie brakowało ofiar. Jeden z wujów zginął w Starobielsku, z kolei inny wuj Włodzimierz Szaniawski, który był wicekomisarzem rządu RP w Gdyni, został rozstrzelany w Lasach Piaśnickich, koło Wejherowa.

2019-08-27 12:56

Oceń: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Muzeum Powstania Warszawskiego: Msza św. w intencji powstańców i stolicy

[ TEMATY ]

Powstanie Warszawskie

Marzena Żeligowska

– Drodzy harcerze, ta Msza święta i uroczystości rocznicy Powstania Warszawskiego dają każdemu z nas ten niesamowity dar, abyśmy spotykając świadków wydarzeń sprzed 73 lat, potrafili z szacunkiem i podziwem spojrzeć na drogocenną perłę ich życia, miłości i poświęcenia, jaką oni niosą w swoich sercach – mówił dziś w Muzeum Powstania Warszawskiego bp Marek Solarczyk. Biskup pomocniczy diecezji warszawsko-praskiej sprawował Eucharystię w intencji bohaterów Powstania Warszawskiego i mieszkańców stolicy.

Wokół ołtarza w Parku Wolności licznie zgromadzili się harcerze i skauci, przebywający w Warszawie na I Zlocie Harcerskim z okazji rocznicy powstania.
CZYTAJ DALEJ

Św. Elżbieta Węgierska - patronka dzieł miłosierdzia

[ TEMATY ]

św. Elżbieta Węgierska

Arkadiusz Bednarczyk

Św. Elżbieta z Turyngii (XIII wiek) posługuje wśród chorych (obraz tablicowy z XV wieku)

Św. Elżbieta z Turyngii (XIII wiek) posługuje wśród chorych
(obraz tablicowy z XV wieku)

17 listopada Kościół wspomina św. Elżbietę Węgierską, patronkę dzieł miłosierdzia oraz bractw, stowarzyszeń i wielu zgromadzeń zakonnych. Jest świętą dwóch narodów: węgierskiego i niemieckiego.

Elżbieta urodziła się 7 lipca 1207 r. na zamku Sárospatak na Węgrzech. Jej ojcem był król węgierski Andrzej II, a matką Gertruda von Andechts-Meranien, siostra św. Jadwigi Śląskiej. Ze strony ojca Elżbieta była potomkinią węgierskiej rodziny panującej Arpadów, a ze strony matki - Meranów. Dziewczynka otrzymała staranne wychowanie na zamku Wartburg (koło Eisenach), gdzie przebywała od czwartego roku życia, gdyż była narzeczoną starszego od niej o siedem lat przyszłego landgrafa Ludwika IV. Ich ślub odbył się w 1221 r. Mała księżniczka została przywieziona na Wartburg z honorami należnymi jej królewskiej godności. Mieszkańców Turyngii dziwił kosztowny posag i dokładnie notowali skarby: złote i srebrne puchary, dzbany, naszyjniki, diademy, pierścienie i łańcuchy, brokaty i baldachimy. Elżbieta wiozła w posagu nawet wannę ze szczerego srebra. Małżeństwo młodej córki królewskiej stało się swego rodzaju politycznym środkiem, mającym pogłębić i wzmocnić związki między oboma krajami. Elżbieta prowadziła zawsze ascetyczny tryb życia pod kierunkiem franciszkanina Rüdigera, a następnie Konrada z Marburga. Rozwijając działalność charytatywną założyła szpital w pobliżu zamku Wartburg, a w późniejszym okresie również w Marburgu (szpital św. Franciszka z Asyżu). Konrad z Marburga pisał do papieża Grzegorza IX o swojej penitentce, że dwa razy dziennie, rano i wieczorem, osobiście odwiedzała swoich chorych, troszcząc się szczególnie o najbardziej odrażających, poprawiała im posłanie i karmiła. Życie wewnętrzne Elżbiety było pełną realizacją ewangelicznej miłości Boga i człowieka. Wytrwałość czerpała we Mszy św., na modlitwie była niezmiernie skupiona. Wiele pracowała nad cnotą pokory, zwalczając odruchy dumy, stosowała ostrą ascezę pokuty.
CZYTAJ DALEJ

Leon XIV wręczył symboliczne klucze do domów dla potrzebujących

2025-11-18 15:18

[ TEMATY ]

Leon XIV

Vatican media

Leon XIV wręczył symboliczne klucze do domów dla potrzebujących. Do spotkania z grupą 50 osób, które uczestniczyły w projekcie Rodziny Wincentyńskiej „13 case” (13 domów) doszło przy okazji ich jubileuszowej Pielgrzymki Nadziei do Rzymu i udziału 16 listopada w papieskiej Mszy św. w Światowym Dniu Ubogich w bazylice św. Piotra.

Klucze wyrzeźbione przez kanadyjskiego artystę Timothy’ego Schmalza, autora m.in. słynnej rzeźby Bezdomnego Jezusa, zostały już wcześniej pobłogosławione przez papieża Franciszka. Wręczenie ich przez Leona XIV rodzinom z ośmiu krajów „było najpiękniejszym potwierdzeniem, że nasze zaangażowanie na rzecz ubogich jest sercem Ewangelii i że Ojciec Święty wspiera naszą pracę”, powiedział o. Tomaž Mavrič, przełożony generalny Zgromadzenia Księży Misjonarzy, zwanych w świecie wincentynami, od imienia założyciela, św. Wincentego a Paulo. A koordynator projektu Mark McGreevy podkreślił, że „wyeliminowanie bezdomności nie jest utopią, lecz osiągalnym celem”.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję