Święci to ludzie, w których sercu zawsze odnosiła zwycięstwo łaska Chrystusowa. Takim powołaniem do świętości został obdarzony ks. Jan Balicki, kapłan diecezji przemyskiej, rektor Seminarium Duchownego, człowiek, do którego można było w pełni zastosować adagium teologiczne: contemplatione activus, czyli kapłan kontemplacyjnoczynny, ceniony kaznodzieja, konferencjonista, niezmordowany szafarz sakramentu pojednania, a zarazem mąż wielkiej pobożności i pokory. Bliscy jego sercu byli wszyscy ubodzy i chorzy, a najbardziej te osoby, które potrzebowały Bożego Miłosierdzia. Z takiej pokornej służby składało się jego życie, na tym opierała się opinia o świętości, wydana przez naocznych świadków jego życia.
Kapłan Modlitwy I Pokory
Czy można z pokory uczynić oręż świętości? Można. Świadczy o tym 
życie nowego polskiego błogosławionego - ks. Jana Balickiego.
Pochodził spod Rzeszowa, z biednej, ale głęboko religijnej 
rodziny. Ukończył z wyróżnieniem prestiżowe gimnazjum w Rzeszowie. 
Od wczesnej młodości marzył o kapłaństwie. Marzenie to spełniło się 
w 1892 r., kiedy po ukończeniu Seminarium Duchownego w Przemyślu 
został wyświęcony na kapłana. Przez rok duszpasterzował w Polnej 
k. Sanoka. Już wówczas w przedziwny sposób ludzie garnęli się na 
jego kazania, a nierzadko pod wpływem spowiedzi zmieniali życie. 
Zanotowano przypadki m.in. mężczyzn nadużywających alkoholu, którzy 
pod wpływem młodego kapłana wyzwolili się ze straszliwego nałogu. 
W związku z tym miejscowi Żydzi musieli zlikwidować karczmy, a jedną 
z nich zamieniono nawet na szkołę. 
W 1893 r. ks. Balicki rozpoczął studia teologiczne na Papieskim 
Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, uwieńczone doktoratem w 1897 
r. Po powrocie do kraju podjął pracę prefekta i wykładowcy w przemyskim 
Seminarium. Z polecenia biskupa duszpasterzował wśród młodych robotników 
i rzemieślników. Musiała ta działalność przynosić owoce, skoro rozdrażnieni 
socjaliści kilka razy siłą rozpędzili prowadzone przez ks. Jana spotkania. 
A należy dodać, że praca społeczna była wówczas inspirowana nauczaniem 
wielkiego papieża Leona XIII.
Dom Bożego Miłosierdzia
Profesor seminarium, intelektualista, kapłan bardzo pokorny i 
cichy, był człowiekiem o bardzo wrażliwym sercu. Nie przeszedł obojętnie 
obok potrzebującego pomocy duchowej czy materialnej. Potrafił nawet 
solidarnie zapłakać z płaczącymi, co nierzadko doprowadzało kogoś 
do nawrócenia. Oczywiście, nie poprzestawał na samym tylko wzruszeniu. 
Za tym szły czyny miłosierdzia. Ile i komu pomagał, tylko Bóg sam 
wie. Musiał zapewne wydawać wszystko, co miał, ponieważ opinia o 
jego dobroczynności była powszechnie znana. Sam chodził w wytartej 
sutannie i starych butach z cholewami.
W wolnych chwilach nawiedzał z posługą sakramentalną przemyski 
szpital. Tam właśnie zetknął się z młodymi, moralnie upadłymi kobietami. 
Biedne i wykorzystane przez mężczyzn, znalazły się w trudnej sytuacji. 
Ks. Balicki postanowił ufundować dla nich dom, by można było, po 
odzyskaniu zdrowia ciała, przywrócić im zdrowie duszy i w ten sposób 
uchronić je przed czekającymi w życiu nowymi niebezpieczeństwami. 
Na początku wynajął dwa niewielkie domki przy ul. Tatarskiej w Przemyślu, 
gdzie od 20 października 1916 r. z pomocą sióstr zakonnych dom rozpoczął 
działalność.
Gdy pierwsza inicjatywa nie powiodła się, ks. Balicki wydzierżawił 
majątek ziemski w Kruhelu Wielkim k. Przemyśla. Tam 1 marca 1920 
r. zakład dla dziewcząt rozpoczął działalność pod nazwą "Dom Bożego 
Miłosierdzia". Prowadziły go siostry ze Zgromadzenia Opatrzności 
Bożej, przygotowane do takiej pracy jeszcze w XIX wieku na terenie 
Lwowa pod kierunkiem matki Antoniny Mirskiej. Dziewczęta uczyły się 
w zakładzie krawiectwa, haftu, bieliźniarstwa, gotowania i innych 
robót potrzebnych im do samodzielnego życia. Ponadto pracowały w 
polu, ogrodzie, oborze, przy obsłudze bydła i drobiu, w kuchni i 
pralni. Poza nauczaniem zawodu siostry starały się wychowywać dziewczęta 
w duchu religijnym i patriotycznym, budziły w nich poczucie godności 
osobistej. Obok zakładu siostry prowadziły także szkołę podstawową 
dla dzieci mieszkańców wsi. W szkole uzupełniały także naukę dziewczęta 
nie posiadające pełnego wykształcenia.
Niewielkie gospodarstwo nie zaspokajało w pełni potrzeb 
przebywających w zakładzie osób, dlatego należało zabiegać o wsparcie 
życzliwych ludzi w Przemyślu i okolicy. Pomagał w tym niezmordowanie 
ks. Balicki, przynosząc ofiary pieniężne, a także chleb, cukier, 
masło, ser czy słodycze kupowane za własne pieniądze. Wychowanki 
garnęły się do niego, szukały porady, pociechy, spowiadały się, uzyskując 
pokrzepienie ducha. 90 proc. z nich nie wracało na poprzednią drogę 
życia. I to sprawiało ks. Balickiemu największą radość, sprawdzały 
się bowiem jego
pragnienia ratowania nieszczęśliwych dziewcząt. Choć, jak 
to zazwyczaj bywa, prowadzenie Domu dla upadłych dziewcząt sprowokowało 
wiele oszczerstw pod adresem ks. Balickiego. W 1939 r., po zajęciu 
tych terenów przez armię radziecką, dziewczęta rozpędzono, a siostry 
zakonne przeniosły się do Przemyśla. Sługa Boży boleśnie to przeżył.
Wzór kapłana
Przez 6 lat ks. Balicki był rektorem seminarium duchownego, troszcząc 
się o formację duchową alumnów. Pouczał ich, że życie kapłana ma 
być dla wiernych świadectwem, żywą księgą, drogowskazem. Starał się 
poznać problemy i przymioty wstępujących do seminarium kandydatów, 
a następnie towarzyszył im w długim procesie rozwoju i dojrzewania 
osobowości. Dzięki wrodzonej intuicji, a przede wszystkim Bożej łasce 
wyproszonej na modlitwie, potrafił bezbłędnie oceniać powierzoną 
mu duchowną młodzież. Sam wymagający od siebie, umiał też stawiać 
wymagania swoim wychowankom. Np. każdemu było wiadome, że jeśli rektora 
nie ma w mieszkaniu, na pewno znajduje się w kaplicy. 
Praca dydaktyczna, intelektualna, wychowawcza nie zaspokajała 
jego kapłańskich pragnień. Wraz z bp. Fischerem oddał się całą duszą 
działalnoś-ci misyjnej, rekolekcyjnej. Ten bardzo aktywny i owocny 
czas łaski został jednak przerwany wielkim cierpieniem. Napadowe 
bóle głowy, prowadzące aż do utraty świadomości, uniemożliwiły mu 
posługę misyjną i rektorską. Postępująca choroba oczu skazała niestarego 
jeszcze człowieka na pomoc innych. Nie było to łatwe doświadczenie. 
Odtąd przez wiele lat ks. Jan Balicki prowadził codziennie krótkie, 
duchowe notatki, zaczynające się zawsze od słów: "Dobrze, Panie, 
żeś mnie upokorzył". Pewnie wiele czasu zajęło mu dojrzewanie do 
tego stwierdzenia o wartości upokorzenia. W jednej z notatek zapisał: "
Bez Krzyża nie ma życia duchowego. Najlepszy jest ten, który Pan 
Bóg nam daje bez naszego wyboru. Kto ucieka od tego Krzyża, zwykle 
wpada w większy i boleśniejszy, gdyż nie ma tej łaski, która była 
przywiązana do pierwszego Krzyża".
Dzięki tym notatkom można zajrzeć dzisiaj w głąb jego duszy, 
odkryć, co znaczy nazwanie go "mocarzem pokory". Przede wszystkim 
było to przyjęcie w duchu wiary zrządzenia Opatrzności jako najlepszej 
drogi dla człowieka. Odtąd, nie mogąc aktywnie działać, ks. Jan Balicki 
stał się znanym i poszukiwanym spowiednikiem. Jego konfesjonał był 
zawsze oblegany przez penitentów. I to bynajmniej nie z powodu pobłażliwości 
dla nich. Przeciwnie, tępił surowo grzech, ale też wskazywał na Miłosierdzie 
Boże. Wiedziano również o tym, że sam podejmował akty pokutne za 
swoich penitentów. Kiedy obchodził złoty jubileusz kapłaństwa, wierni 
z wdzięczności udekorowali kwiatami jego konfesjonał.
Ks. Jan Balicki zmarł w 1948 r. Przed złożeniem jego śmiertelnych 
szczątków do grobu wdzięczni wierni ocierali różne dewocjonalia o 
jego kapłańskie ręce. Pogrzeb był wielką manifestacją tych, którzy 
doznali od niego pomocy. Wkrótce przy jego grobie zrodził się zwyczaj 
pozostawiania karteczek z prośbami, wielu też pisało listy do rektoratu 
Seminarium Duchownego, polecając wstawiennictwu byłego Rektora swoje 
problemy lub też informując o otrzymanych łaskach. Proces informacyjny 
ukazał w całej pełni przekonanie wiernych co do świętości życia ks. 
Balickiego, nazwanego "polskim księdzem Vianneyem".
Pomóż w rozwoju naszego portalu
